Rok 2015 obrodził w premiery z kategorii "dlaczego?". Było już dlaczego, Dior?, czas więc na dlaczego, Moschino?
Cała granda rozkręciła się w okolicach września zeszłego roku, gdy świat obiegło pewne zdjęcie.
Tak oto profanacja pełną gębą zadomowiła się w świecie perfum wysokopółkowych i przybrała jeszcze łatkę couture. To już drugi zapach Moschino pod kierownictwem Jeremy'ego Scotta i jak zapewne pamiętacie, pierwsza butelka też wywołała sporo kontrowersji. Cóż, w przypadku Toy jednak zawartość przynajmniej próbowała się bronić.
Fresh Couture obronną ręką z całości nie wychodzi. Jest lekki, miałki i bezpłciowy. I ja, jako osoba darząca aromat środków czystości sporą sympatią, uważam, że pospolita chemia gospodarcza ma w sobie więcej polotu i finezji, niż nowe pachnidło Moschino.
Krótko rzecz biorąc, kompozycja to taka wypadkowa D&G Light Blue, Moschino I Love Love, plus standardowe żebrokwiatki. Nie mówię, że to coś złego, każdy zapach ma swoją grupę odbiorców i fanów, ale we Fresh Couture nie ma się nad czym zachwycać. Po prostu lemoniada w wersji light, z solidną dawką kurzu w ostatnich podrygach. Całość zmiksowana w blenderze, doprawiona alkoholem i podana klientowi w opakowaniu cool i ironicznym.
Przychodzi mi do głowy jedna konkretna grupa ludzi, która próbowałaby nowe perfumy (aj, duże słowo) wynieść do rangi sztuki i zachwycać się całą tą błazenadą. Tą grupą są polskie szafiarki. A wiecie, że z ich zdaniem raczej nie powinno się liczyć. Grunt, że super flakon będzie pasować do McDonaldowej sukienki i lajki na Instagramie będą się zgadzać.
Fresh Couture to taka tania prostytutka - średnio atrakcyjna, zapewni Ci szybką ulgę w męczący dzień i jeszcze szybciej zniknie z horyzontu. Osobiście tę premierę odbieram ze sporym niesmakiem, bo jestem z tych, dla których perfumy to nie tylko uzupełnienie codziennej higieny, ale przede wszystkim sztuka. I w nowej propozycji Moschino tej sztuki nie ma, jest flakon, o którym można pogadać z co najmiej słabą zawartością. Niestety nie ratuje tego ani twarz Lindy Evangelisty, ani magiczny obiektyw Stevena Kleina.
No więc: dlaczego?
Digga.
Właśnie szkoda, że zapach jest taki słaby, już sam jego kolor to zapowiadał :/
OdpowiedzUsuńJednak podoba mi się reklama i sam flakon, bo to esencja stylu Franco Moschino - jest i humor i ironia. Wiem, że koncept spodobałby się założycielowi marki.
Ewelina
Czekaj, czekaj...
OdpowiedzUsuńA może to jednak jest wysokopółkowy płyn do szyb?
No heloł!
Leżę! :D
OdpowiedzUsuńUwielbiam Twoje opisy, jesteś w świetnej formie :)
Nie testowałam jeszcze, nie wiem nawet czy się za to wezmę... Miałam możliwość sobie je sprawić, ale ten flakon mnie jakoś nie zachęca ;)
Nie próbowałam tego wynalazku i jakoś, póki co, nie żałuję. Twoja recenzja mnie w tym utwierdza, że nie ma co usilnie szukać Fresh. O ile misiak Toy mi się podobał, to płyn do szyb... No nie wiem, nie łapię tego żartu. ;)
OdpowiedzUsuń