Stała się wczoraj rzecz smutna. Dostałam w pracy dwa testery. Dodatkowo te, które sobie sama wybrałam. Tak, wiem, tragedia. Koniec świata. Smutne jednak okazało się to, że po przyjściu do domu nie miałam gdzie ich położyć, bo moje dwie szafki są absolutnie przepełnione. No okej, to dalej nie jest smutne, bo już za parę dni będziemy mieć zupełnie nową szafkę z Ikei, na której wszystkie flakony się pomieszczą, a nawet będzie miejsce na trzy razy tyle (pod warunkiem, że uda mi się ją skręcić, czego ze swoimi zdolnościami manualnymi nie jestem aż taka pewna).
Pomyslałyśmy jednak ostatnio, że czas na odwyk. Nie dlatego, że liczbę 174 flakonów uważam za wystarczającą (nie idę w ilość, idę w jakość i rzeczy, których chcę), tylko po prostu czuję wewnętrzną chęć zrobienia sobie przerwy, żeby mocniej docenić to, co mam teraz i przemyśleć, w jakim kierunku ta kolekcja ma iść. Poza tym planujemy wyjazd do Polski w maju (a jeszcze tam od wylotu do UK nie byłam), więc nie dość, że będzie to doskonała okazja na upolowanie kilku flakonów, to jeszcze nazbieram ekstra fundusze na owe wydatki. Brzmi genialnie, prawda?
Kiedy ma się jednak nałóg, ciężko jest z czegoś ot tak zrezygnować. Trzeba więc wyznaczyć plan działania. I listę wyjatków, oczywiście. I zamierzam się tego bardzo silnie trzymać. Co zatem zamierzam zrobić, żeby do maja wytrzymać bez kolejnego zakupu?
1. Odsubskrybowałam wszystkie newslettery z perfumerii.
Profilatyczna, ale bardzo ważna rzecz. Żadnych bijących po oczach nagłówków, kuszenia 50% wyprzedażą, hurry up while stock lasts. Faktem jest, że doświadczenie w pracy z perfumami mam naprawdę duże na każdym szczeblu i od środka wiem, jak owe oferty wyglądają. Coś, co dzisiaj jest na ofercie będzie na niej za dwa miesiące również. Musisz po prostu przeczekać kolejne dwie zmiany planu sprzedażowego i dać tęgim umysłom w head office czas na wymyślenie "nowej" strategii. Jeśli coś ma być wycofane, wiem o tym, albo dowiem się w niedalekiej przyszłości, poza tym większość ofert sieciówek perfumeryjnych zwyczajnie do mnie nie trafia. A marki takie jak Guerlain, czy Chanel rzadko, albo prawie w ogóle są na niesamowitej promocji.
2. Zamierzam omijać lokalne apteki.
I o ile sieciówy mnie ni ziębią, ni grzeją, o tyle lokalne, zapyziałe pharmacies... Owszem. Nie myślcie, że jestem głupia, nigdy Wam nie powiem, gdzie zrobiłam transakcje życia na wycofanych perfumach. Nie zdradzam swoich miejsc. Ale żeruję na niewiedzy osób, który owe biznesy prowadzą. W Londynie mnóstwo jest małych, prywatnych aptek, które sprzedają perfumy. Czasami z tymi aptekami wiążą się nasze całodniowe eskapady, bo znaleźć aptekę sprzedającą perfumy to nie problem, ale znaleźć taką, która sprzedaje ciekawe perfumy, to już wyższa szkoła jazdy. Mam swoje sprawdzone miejsca, z chęcią odkrywam nowe. Kupiłam w tych aptekach wiele wycofanych lata temu białych kruków za ułamek ceny. I takie miejsca są prawdziwą pułapką.
Wyobraź sobie, że wchodzisz do brzydkiej apteki z antypatyczną panią snującą się niczym zjawa między ciasnymi, klaustrofobicznymi alejkami. Od razu chce ci się wyjsć, ale patrzysz na szklaną gablotę. A w szklanej gablocie Vivienne Westwood, Anglomania. Serce ci skacze do gardła, bo już tysiąc razy biłeś się z myślami, czy po prostu nie kupić tego zapachu za horrendalną sumę na eBayu, a tutaj ktoś podaje ci go na tacy w cenie £35. I tu jest właśnie problem, bo wish lista jest długa, a okazji nie brakuje. Więc zamierzam dzielnie odciąć się od okazji i nie wykonywać wycieczek do miejsc rozpusty.
3. Pozwolę sobie na malutkie odstępstwa.
Mój odwyk zacznie się we wtorek wieczorem, po tym jak już kupię odłożony giftset do Jean Paul Gaultier Classique, który po świątecznej wyprzedaży schował się w szufladzie u mnie w pracy. Od tej pory ban na zakupy. Są jednak małę wyjątki. Na przykład u mojej Kobiety w pracy szykuje się tester sale, z którego wypatrzyła pełny tester do O de Lancome za skromny datek wrzucony do puszki na cele charytatywne. Sorry, jestem zołzą, ale nie pozbawię ludzi chorzych na Alzheimera ich leczenia.
(głos z offu: zbieramy na dzieci w potrzebie)
Flakon La Petite Robe Noire, 100 ml, pięć funtów na tester sale.
No właśnie. Wewnętrzne okazje to kwestia tak nieobciążająca pieniężnie, że aż szkoda by było nie skorzystać. Ostatnio miałam okazję kupić pełny tester do Womanity za pięć funtów, ale potem sobie przypomniałam, że prędzej mi kaktus na czole wyrośnie, niż to dzieło zasili moją kolekcję.
4. Najważniejsza jest motywacja.
A moją motywacją jest właśnie wyjazd do Polski. Zamierzam porządnie zaszaleć tam zakupowo, nie tylko, żeby zrekompensować sobie ból przebywania w tym kraju. Faktem jest, że wiele rzeczy jest w Polsce, a nie ma ich tutaj (tak, to prawda), a wiele też jest dużo tańszych, niż w UK. W kwestii perfumeryjnej jest trochę niszy, która jest naprawdę dużo tańsza. Więc niekupowanie perfum przez kilka miesięcy pozwoli mi odłożyć większą sumę na wyjazd. Ale na urlopie będzie keine grenzen, jak to pewien wybitny artysta o włosach w kolorze dojrzałej truskawki niegdyś śpiewał.
Inną sprawą jest, że jesteśmy w trakcie powolnej reorganizacji naszego małego mieszkania, żeby było w nim więcej miejsca. I odwyk zakupowy może w tym naprawdę pomóc. Chcę w końcu mieć porządną szafkę, żeby należycie wyeksponować wszystkie perfumy bez konieczności usuwania z nich kurzu co tydzień. Nawet już taką znalazłyśmy, a było to naprawdę trudne.
Wprawdzie chciałam taką bez szklanych drzwi, ale ostatecznie wybór padł na tę. Jest naprawdę duża i pomieści więcej, niż tylko flakony. Nie mogę się doczekać, aż będę kurwić jak stary menel przy nieudolnych próbach jej poskładania.
5. Inspiruję się ludźmi z tym samym problemem.
Naprawdę, odwyk Edpholiczki był dla mnie bardzo inspirujący. Dał mi szansę przemyśleć, że szalony zakupoholizm można czasem naprawdę powstrzymać. Nie dla wyższej idei (nie utożsamiam zakupów z głęboko skrywanymi problemami natury psychologicznej i nie śpię w skarpetkach), ale dla siebie. Żeby skupić się na tym, co się ma i trochę dłużej pomyśleć nad tym, czego się chce. Nie zamierzam zgolić głowy i zapisać się do klasztoru, bo lubię swój styl życia i absolutnie kocham swoją pasję. Nie uważam też, że jest marnotrastwem czasu i pieniędzy. Ale zwyczajnie potrzebuję wcisnąć pauzę. I nawet nie jest mi smutno, czuję się wręcz bardzo podekscytowana.
Będę Wam zdawać relację ze swoich postępów. Czuję się wręcz zobligowana do tego, żeby się nie poddać. W międzyczasie będę dla Was recenzować dużo rzeczy ze swojej kolekcji.
Musieliście sobie kiedyś radzić z zakupowym odwykiem od czegoś? Jakieś przemyślenia, rady, wskazówki? Gorąco zachęcam do zabrania głosu w dyskusji!
Digga.