niedziela, 17 stycznia 2016

Viktor & Rolf, Flowerbomb.

Myslałam sobie ostatnio, co by było gdyby holenderski duet Viktor & Rolf nie wydał swojego kultowego dzieła. Jak dzisiaj wyglądałby świat perfumeryjny, jaki znamy? Jakie trendy panowałyby w mainstreamie, gdyby Flowerbomb się nie wydarzył? 

Lubię czasem pogdybać. Bo gdyby nie Flowerbomb, mogłoby nie być Jimmy'ego Choo EDP, La Vie Est Belle, Si, całej rzeszy jadalnych słodkości od celebrytów... Innymi słowy, cały ten boom na cukier mógłby nie istnieć (w co wątpię), albo przynajmniej opóźnic się o kilka lat (czemu bardziej się przychylam).

Kiedy w 1992 Thierry Mugler wypuścił Angela, rynek się załamał. Rynek, notabene zdominowany wtedy przez mocne, kobiece i kwiatowe zapachy zupełnie nie był przygotowany na tego typu doznania. Oczywiście o samym Angelu napiszę w osobnym poście, ale ważnym, bardzo ważnym wręcz wydarzeniem w powstaniu Flowerbomba jest muglerowa gwiazdka sprzed trzynastu lat wstecz. Bo choć oba zapachy są diametralnie inne, to właśnie ta gourmandowa paczula była inspiracją dla twórców Bomby. 



Łatwość i inność. To są słowa, które jako pierwsze pojawiają się w mojej głowie po powąchaniu flagowego zapachu V&R. I z obu się wytłumaczę, bowiem jedno ma wydźwięk dość pejoratywny, drugie zaś może wydawać się nieprawdziwe. Łatwość jest moim zdaniem dobrą cechą w tym konkretnym przypadku - trudny zapach nie chwyciłby za serca mas, powodując, że statystyki sprzedaży bedą szaleć. Inność zaś? Nie tylko masy oszalały. Niezależnie od tego, czy Flowerbomba się lubi, czy nie, to przyznać trzeba, że to naprawdę majstersztyk. Faktem jest, że projekcja jest olbrzymia i niesie za sobą duże pokłady wyobraźni twórców. Głównym składnikiem i podwaliną całej kompozycji jest oczywiście paczula, nie mokra i piwniczna jednak, ale doskonale wyważona w swojej ciężkości. Całość przywodzi mi na myśl otyłą baletnicę, która jest jednak tak zgrabna i zwinna w swoich ruchach, że widok jej tańca powoduje zdziwienie i podziw dla umiejętności mimo fizycznych jej przeszkód. 



I ta baletnica plus size tańczy radośnie i nieprzerwanie przez jakieś dwanaście godzin (bo taka właśnie jest przeciętna trwałość Flowerbomba), w kolejnych aktach pokazując inne dobre rzeczy. Odbieram ten zapach tak dosłownie, tak wyraziście, że każda jego aplikacja jest wycieczką do sklepu ze słodyczami. Czuję lepkość waty cukrowej, lizaki, które utknęły we włosach i jadalny glitter na całej twarzy. Producent nie deklaruje żadnej z tych nut, a ponieważ - jak wskazuje nazwa - mamy do czynienia z bombą kwiatową, za kolorowe cukierki sprytnie przebrały się soczyste orchidee, jaśminy, frezje, róże... 

Na uwagę zasługuje również niuans herbaciany, który w dyskretny, choć dość wyświechtany sposób przełamuje całą tę cukierkową bańkę. To nie jest świeża herbata z młodych, rozwijających się listków w hispterskim kubku z Home & You, to taka herbata rozpuszczalna, kolorowa, syntetyczna do bólu, z całą tablicą Mendelejewa i wszystkimi możliwymi E666 w składzie. Taka herbata, którą w szklankach z Arcorocu piliście przynajmniej raz w ciągu swojego dzieciństwa. I ona trochę miesza w Flowerbombie, chociaż ja to uznaję za zagranie tak bezczelne, że aż na swój sposób genialne. 

Jedenaście lat po przemierze w końcu mogę to powiedzieć - ten zapach jest naprawdę świetny. I to, co stało się po jego premierze, a dzieje się aż do dziś, czyli wysyp okołoflowerbombowych wariacji na absolutnie każdej półce cenowej uważam po prostu za konsekwencję stworzenia kamienia milowego. Kiedy na scenie perfumeryjnej stanie się coś, co tak mocno zatrząsnie jej deskami, to rzesza copycatów jest zjawiskiem nieuniknionym. Każdy chce swój kawałek tortu, jeśli wiecie, co mam na myśli. 



Flowerbomb dołączył do mojej kolekcji na stałe dopiero tydzień temu. Zastanawiałam się, dlaczego tyle czasu minęło, zanim zasilił moje szeregi, ale ostatecznie lepiej późno, niż wcale. Uwielbiam na niego patrzyć, wąchać, analizować to szaleństwo.

Jest w nim metoda, naprawdę. 

Digga.

13 komentarzy:

  1. No zaciekawiłaś mnie moja droga. Muszę sporządzić listę cudaków do powąchania w Sephorze:)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ale jak można nie znać Flowerbomba? ;)

      Usuń
    2. Jestem kompletnym zapachowym laikiem:) Wszystkie perfumy jakie znam mogłabym policzyć na palcach obu rak :D

      Usuń
  2. Ja nie potrafię tego słodziaka unieść ( La Vie est Belle nie lubię i tym podobne) mimo, że w słodkim się lubuję.

    OdpowiedzUsuń
  3. Mnie ten cukierasek nie podchodzi, choć często porównywany z nim Jimmy Choo pachnie na mnie z kolei całkiem ładnie. Przynajmniej wśród tej lawiny słodziaków każdy coś może wybrać dla siebie (a ich nadejście było chyba nieuniknione :)).

    Otyła baletnica - piękne porównanie. ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No fakt, Jimmy Choo jest często porównywany, choć dla mnie to dwa zupełnie różne zapachy. Uwielbiam Jimmy'ego!


      Dziękuję :-)

      Usuń
  4. Dwa wpisy i już wiem, że tu zostanę! :)

    Prezentujesz wysoki poziom, podoba mi się język, którym piszesz i widać, że masz sporą wiedzę, a to lubię! Nie znam wcześniejszej odsłony Twojego bloga, ale trzymam kciuki za ten, żebyś go nie porzuciła ;) Ty powinnaś książki pisać - takie pióro!

    Ewelina

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Bardzo mi miło, Ewelino. I dziękuję za zwrócenie uwagi, że fabryczne ustawienia bloga nie pozwalają anonimowym na dodawanie komentarzy.

      Again - znajdź mi wydawcę, a napiszę ;-)

      Usuń
    2. Myślę, że to nie będzie takie łatwe, ale nie ma rzeczy niemożliwych:) Zajmę się tym, jak będę miała więcej wolnego czasu :D

      Ewelina

      Usuń
  5. Znam Si, znam LVEB, Jimmy Choo też, ale tych chyba nie wąchałam :D. Idę do kąta się powstydzić. No, ale ze mnie jest taka znawczyni perfum, jak z koziego zadka trąba.

    OdpowiedzUsuń