niedziela, 17 stycznia 2016

Thierry Mugler, Alien Oud Majestueux

Odpuściłam sobie pisanie posta powitalnego, bo bardzo nie lubię tego robić. Być może jest tu trochę tych, co kojarzą mnie z pisania o perfumach na blogu Blame Game vol. II. Być może jest i parę osób, którym gdzieś świtam z czeluści Fragrantiki, Nez de Luxe lub wielu komentarzy w różnych miejscach w sieci. Faktem jest, że odkładanie pisania do szuflady zaczynało mnie powoli nużyć, a wymówka 'nie mam czasu' przestawała powoli być wymówką. Innym faktem jest zaś, że w ciągu tych kilku lat przerwy od blogowania moja kolekcja rozrosła się wręcz dramatycznie (na najbardziej aktualny stan zapraszam do Edpholiczki, którą z tego miejsca pragnę również bardzo serdecznie pozdrowić za niewyczerpaną kopalnię inspiracji zapachowych). 

Tak więc chciałam Was wszystkich bardzo serdecznie powitać w tym nowym miejscu w sieci, w którym zapach będzie grał główną rolę. Uwierzcie, nie jest łatwo po takim czasie zasiąść po prostu do klawiatury i pozwolić słowom płynąć, a jeszcze ciężej kooperować w tym samym czasie z technicznymi i graficznymi problemami, więc przez jakiś czas jeszcze będą tu pewne kosmetyczne zmiany. Niemniej jednak - witam i zapraszam, rozsiądźcie się wygodnie. 


Dużym problemem był wybór tego pierwszego zapachu na osobną notkę i po wielu przemyśleniach padło na mój absolutny hit minionego roku, a jest nim Thierry Mugler i jego Alien w nowej, oudowej odsłonie - Oud Majestueux



Jestem wielką fanką Thierry'ego Muglera i całego jego cyrku. Dziwny, kolorowy, czasem niezrozumiały i na pewno szalony pod każdym względem - oprawy, reklamy, a w głównej mierze i samego produktu. Czołowe zapachy owego projektanta zyskały status kultowych, a liczba ich zwolenników z całą pewnością równa się liczbie przeciwników (albo hejterów, to bardzo modne ostatnio słowo).

Muszę przyznać, że położyłam jednak na Muglerze krechę. Ta marka się w pewnym sensie dla mnie skończyła. W połowie zeszłego roku uczestniczyłam w prezentacji zorganizowanej przez markę na jednym ze szkoleń z mojej pracy. Ekscytowałam się jak małe dziecko spodziewając się czegoś ekscentrycznego, tajemniczego i bardzo na poziomie. I bardzo się zawiodłam. Nie chcę Was zanudzać szczegółami, ale Mugler się sprzedał - tak, dosłownie i w przenośni - bowiem nie dość, że cała marka należy teraz do koncernu Clarins, to ludzie tworzący Muglera teraz nie mają absolutnie nic wspólnego z geniuszem, który redefiniował lata 90te. 

Mówiąc krótko: prezentacja była chaotyczna i czytana z kartki, ubiór osób z firmy naprawdę pozostawiał wiele do życzenia (via biała, brzydka bielizna prześwitująca przez białe kiecki rodem giełdy z Sośnicy), a w międzyczasie zafundowano nam taki oto przerywnik muzyczny...



Jako wisienkę na torcie dorzucę, że kazano wtedy wszystkim wstać i tańczyć. No i powtórzyli to dwukrotnie. 

Opuściłam mury The Barbican z najmniejszą pojemnością Aliena w wersji EDT oraz gorzkim posmakiem w ustach. Mugler się skończył dla mnie tego dnia. I nic nie wskazywało, że jeszcze coś wkrzesi mi w głowie dobrą opinię na temat szalonego Thierry'ego.

Aż do czasu, kiedy Internet zahuczał od wieści o nowym Alienie. Oud - jeszcze się rynek na dobre nie nasycił, a w pewnym sensie już się przesycił. Tani haczyk i próba powrotu do łask. 

Ale mnie intuicja olfaktoryczna jeszcze nie zmyliła. Zobaczyłam, gdzie nowy Alien jest dostępny i w jakiej cenie - Harrods, £115. Stwierdziłam, że ten zapach będzie musiał być iście genialny, żeby w ogóle zasilić moją i mej Żony kolekcję. 

Jakieś dwa tygodnie później już po niego jechałam.

Przejdźmy więc do meritum tego posta, który rozwlekł mi się nieco bardziej, niż się spodziewałam - co takiego niesamowitego jest w nowym Obcym, że człowiek wydaje na niego ciężkie pieniądze i czuje wręcz ulgę, że może wreszcie nim pachnieć?



Twórca tej kompozycji (a nikt się pod nią nie podpisał, jeśli macie jakieś wskazówki - proszę o pomoc) sprawił, że nowy Alien jest zezwierzęcony do skrajności. Wiem, nie brzmi to dobrze, ale to właśnie ten zwierzęcy pierwiastek, żeby nie rzec magnetyzm sprawia, że Obcy wyjątkowo układa się na skórze, krzycząc przy tym i szarpiąc się niemiłosiernie. 

Każdy fan Aliena wie, że to na jaśminie Mugler zbudował swoją legendę i jaśmin też we flankerze gra pierwsze skrzypce. Moc jego jest tylko minimalnie większa od mocy oudu, a zestawienie dwóch tak potężnych składników sprawia wrażenie ciągłej walki, która swoją intensywnością może powalić tych bardziej wrażliwych. Intensywność całego zapachu jest swoją drogą kwestią na osobną dyskusję, bo jeśli ogon Oud Majestueux mielibiśmy porównać do ogonu jakiegoś zwierzęcia, to nie byłby to jakiś wątły, charczący pekińczyk, ale prawdziwy lampart. Sytuacja jest taka, że wsiadasz do wagonu metra pełnego ludzi ubrany w ten zapach i kurteczkę z ekoskóry. Większość patrzy na Ciebie jak na szaleńca, część się odsuwa, a część jest zahipnotyzowana ruchami ogonu lamparta. 

Kolejne godziny mijają, a starcie gigantów bynajmniej nie ustaje, choć widać, że intensywność walki nieco spadła. Dołączająca w roli sekundanta ambra ostudza nieco klimat, tonując i uszlachetniając zapach. W tym momencie woń nie jest już brudna i nieokiełznana, jestem w stanie pokusić się o stwierdzenie, że zyskuje na szlachetności i nie jest już tak drapiąca dla otoczenia.

Trwałość i projekcja rekompensuje wydane pieniądze, a sama oprawa graficzna i opakowanie Obcego to już małe dzieło sztuki. Zamknięty w swojej złotej trumnie wyścielanej fioletowym materiałem i z lustrami na ścianach jest sam w sobie uosobieniem pychy i zadziornej królewskości. 



Komu mogę polecić? Na pewno grupą docelową będą fani Aliena, choć muszę ich uprzedzić, że jeśli o swoim ulubieńcu myśleli w kategoriach mocny, to tutaj moc może ich zabić. Fanom oudowców, ciężkich i niejednoznaczych propozycji mówię - testujcie, bo zapach jest w coraz szerszej dystrybucji i jak udało mi się dowiedzieć, nie jest to limitowana edycja, a stała propozycja w gamie marki. 

Jeśli całe życie otaczacie się charczącymi pekińczykami, a macie opcję spaceru z lampartem, co wybierzecie?



Z papieskim pozdrowieniem,

Digga.

12 komentarzy:

  1. Oh I have missed you :) Nie miałam sie gdzie edukować w zakresie zapachowym:)

    OdpowiedzUsuń
  2. Ta prezentacja TM to jakiś żart, prawda?! Po prostu uwierzyć nie mogę ;)

    Bardzo przyjemnie się czytało, jako fanka Aliena, czuję się zaintrygowana i koniecznie muszę poznać nową wersję. Fajnie, że wróciłaś do pisania, będę zaglądać na pewno!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Chciałam wierzyć, że to żart, ale niestety nim nie był ;)

      Dziękuję, Kochana! Jeszcze wczoeaj pokazywałam Lubej Twojego bloga, bo bardzo mi się podoba jego oprawa graficzna :)

      Usuń
  3. Jak dobrze, że znowu wróciłaś do pisania! :)
    Bardzo się cieszę i trzymam kciuki za rozwój bloga! Przede wszystkim muszę powiedzieć, że powróciłaś w wielkim stylu i za to się należą oklaski! A ja na ten spacer z lampartem się już dzięki Tobie wybrałam i nie chciałam wrócić. Wielkie dzięki za wspomnienie o mnie i za możliwość poznania tej Obcej Bestii!

    A ten taniec... No cóż. To wygląda bardzo podobnie do produkcji, którą wystawiłam w 5 klasie podstawówki. Napisałam scenariusz, wyreżyserowałam to, wybrałam obsadę i zagrałam 2/6 możliwych ról. Poziom żenady myślę, że podobny :D

    Buziaki! :*

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję Ci bardzo! Nawet nie wiesz ile dla mnie znaczą takie słowa :) No i bardzo się cieszę, że Oud przypadł Ci do gustu.

      Coś w tym jest z tą podstawówką. Nie spodziewałabym się tego po takiej marce ;)

      Buźka!

      Usuń
  4. Śmiechłam z prezentacji! A na lamparta się czaję, bo jestem oudolubna, więc może to to czego potrzeba mi w Alienie, żeby zapałać do niego gorętszym uczuciem (na razie ani mnie osobiście ziębi, ani grzeje)?

    PS. Nie znam poprzedniego wcielenia Twojego bloga, ale życzę pomyślności w jego nowym życiu. :)

    OdpowiedzUsuń