sobota, 23 stycznia 2016

Elizabeth Arden, Always Red.

Z Elizabeth Arden jest pewien problem - zapachy tej marki absolutnie ssą. Zdaję sobie sprawę, że jako osoba pracująca dla tej firmy nie powinnam tego mówić, ale taka jest smutna prawda. Są dwa zapachy wybitne: Green Tea (o nim samym i jego flankerach porozmawiamy kiedy indziej) oraz Red Door - choć ten drugi po reformulacji nie łapie aż tak za serce. 

Może słowem wspomnę o samej marce, która w Polsce znana jest tylko z wiecznej przeceny Green Tea w Rossmannie. W Wielkiej Brytanii (jak i w innych krajach, gdzie dostępna jest cała oferta firmy) Elizabeth Arden to tak zwane premium beauty, a więc nikogo nie dziwi, że moje miejsce pracy sąsiaduje z counterem Lancome. Ceny są iście zaporowe, pielęgnacja skuteczna, a klientelą są starsze, bogate panie. W znakomitej większości. Klientki, zazwyczaj żydówki, używają kosmetyków Arden od zarania dziejów, a znają je dzięki mamie i babci, które także używały kultowego 8 Hour Cream. Zapachy są kwestią drugoplanową, choć klasyczny Red Door wciąż sprzedaje się jak świeże bułeczki. Podstawą marki jednak zawsze była, jest i będzie pielęgnacja. 

Wracając jednak do perfum - serio, ciężko mi w głowie znaleźć drugą taką markę, gdzie 90% zapachów klepałaby tę samą nutę i bylejakość. A nutą wiodącą w przypadku Arden jest woda po kwiatkach. I tak...

Untold - woda po gardeniach
Untold Eau Legere - rozcieńczona woda po gardeniach
Provocative Woman - woda po storczykach
Pretty - woda po piwoniach
5th Avenue - ekstrakt ze wszystkich wymienionych wód

To tak w dużym skrócie. Zdaje się jednak, że sama firma zrozumiała, że ich zapachy są naprawdę złe, bo w 2015 roku światło dzienne ujrzały nowe perfumy Elizabeth Arden o nawiązującej do koloru marki nazwie Always Red. Najbardziej nowoczesny zapach w portfolio Arden, zapraszający do oświetlenia miasta...



Drodzy chłopcy pijarowcy, oświetleniem miasta niech zajmą się lepiej elektrycy, bo z Always Red (czy tylko mnie ta nazwa kojarzy się z zaburzeniami miesiączkowania?) iskry nie będzie. Ten zapach to po prostu przelane do nowej butelki Armani Si Intense, Armani Si EDT i woda po różach w proporcji 3:2:1. I to paskudne, irytujące otwarcie, które pachnie jak jakiś tymbarkowy sok z czerwonych pomarańczy, wytrącający aromat łudząco podobny do kwasu żołądkowego. 



Dalej jest po prostu wannabe-Armani na pełnym gazie. Tylko, że bez polotu. Bez puchatych, paczulowych kotków, ale z jakimś słodkim smrodkiem, który w zamierzeniu miał być zmysłowy, kobiecy i seksowny, a jest...no, jest po prostu słodkim smrodkiem. I ten smrodek się zupełnie nie rozwija, trwa płasko i nie rusza się na milimetr, po czym jakąś godzinę, może dwie później, ulatnia się na amen. Skóra jest czysta i gotowa na przyjęcie czegoś ciekawszego.




I na tym skończyły się próby odmłodzenia wizerunku marki - na marnej kalce z krótkim terminem przydatności. Za cenę 54 funtów za 100 mililitrów można znaleźć coś ciekawszego - na przykład mniejszą pojemność Si Intense. Przynajmniej obędzie się bez rozczarowań. Pieniądze zainwestowane w Always Red raczej się firmie nie zwróciły, bo gdy pokazuję starszym, zamożnym paniom ten zapach, to krzywią nosem i wracają do sprawdzonego Red Door. 

Jeśli macie okazję powąchać - sprawdźcie na własnej skórze. Ale rewelacji się nie spodziewam.

Digga.


4 komentarze:

  1. Miałam próbkę Untold - ej, to nawet miłe dla nosa było! Green Tea nie lubię, ale ostatnio jakoś przestały mi przeszkadzać słoneczniki.
    Ta marka w ogóle kojarzy mi się ze starszymi paniami :).

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Mnie jakoś też Sunflowers już nie mierzi za szczególnie ;)

      Usuń
  2. Elizabeth Arden była znana z wybuchów furii i tyranizowała swoich pracowników, ale wtedy ta firma jakoś lepiej działała, lecz kiedy to było..

    Mam w kolekcji kilka perfum tej marki i bardzo sobie cenię: pierwsze wydanie Red Door, Blue Grass, True Love, Sunflowers, Green Tea, Splendor i 5th Avenue. Wszystkie są bardzo dobre. Siostra w prezencie podarowała mi nową wersję Red Door i nie narzekam.

    Propozycje typu Untold czy Pretty to już nie moja bajka. Oni na siłę próbują odmłodzić markę. Na plakatach stawiają na młode dziewczyny. Jednak klientela jest inna, jak piszesz. Pamiętam, że za True Love stała wizja małżeństwa, za Sunflowers rodzina a za 5th Avenue elegancja z Manhattanu. Jaka szkoda, że brakuje im wizjonera, kogoś twórczego. Niestety, ale wydaje mi się, że firma podąża zapachowo w niedobrym kierunku i traci na jakości. Wiem, że za granicą jest inaczej postrzegana. Ale cieszę się, że u nas można kupić produkty tej marki o wiele, wiele taniej :)

    Ewelina

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Słyszałam różne legendy na temat tej kobiety, niewątpliwie ciekawa postać.

      O, Blue Grass, fakt. Kawał dobrej roboty. Można kupić tutaj za absolutny bezcen. To samo tyczy się Sunflowers, Green Tea, Splendor, 5th Avenue. W normalnych sklepach (nie na counterze) kupujesz za grosze. Klasyki to klasyki, choć ja 5th Avenue nie mogę znieść. Nie lubię tego typu zapachów.

      Wizjoner by im się bardzo przydał, dobrze prawisz. Tym bardziej, że ja na przykład nie widzę nic złego w posiadaniu starszej klienteli. Moim zdaniem to wręcz dobrze. Zapachowo firma poszła w naprawdę złym kierunku. Stworzyli po stokroć klonów Untold, teraz już wszystkie wycofywane. Nie rozumiem tej polityki, ani się to nie sprzedaje, ani nie zachwyca. No ale - kasa. Smutne, ale prawdziwe.

      Usuń